Pracodawcy nie czują presji na podwyżki. Ale za chwilę deficyt rąk do pracy może się pogłębić, a o pracownika trzeba będzie walczyć.
W niektórych sektorach dynamika wynagrodzeń wróciła już na przedkryzysowe poziomy. Tak jest np. w handlu. Pod koniec roku zobaczymy tam nawet kilkunastoprocentowe podwyżki. Wszystko wskazuje, że podobnie będzie w budownictwie. Tu w czerwcu zarobki rosły mocniej, niż wynosi średnia za ostatnie 8 lat – mówi Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP. W handlu dynamika płac jest najwyższa od 2008 r. W pozostałych sektorach gospodarki na razie tak różowo nie będzie. Eksperci przyznają jednak, że wyraźniejsze przyspieszenie w kwestii wynagrodzeń to kwestia miesięcy, nie kwartałów. W negocjacjach płacowych pomaga pracownikom coraz większy deficyt rąk do pracy, który może się pogłębić już jesienią wraz z obniżką wieku emerytalnego.
Największe wzrosty w handlu i górnictwie / Dziennik Gazeta Prawna
GUS już w ubiegłym tygodniu informował, że w czerwcu pensje w firmach zatrudniających powyżej dziewięciu pracowników były o 6 proc. większe niż rok wcześniej. Był to najmocniejszy wzrost – pomijając podwyżkę składki rentowej pięć lat temu – od końca 2009 r. Wczoraj dowiedzieliśmy się, które branże miały na to największy wpływ. Było to górnictwo, ale też handel oraz administrowanie i działalność wspierająca, czyli domena agencji pośrednictwa pracy i call center.
Zdaniem ekspertów do wzrostu płac z lat 2007–2008, który przekraczał nawet 10 proc. w skali roku, raczej szybko nie wrócimy. Mimo to widać już wyraźnie, że nadchodzą nowe rekordy płacowe – Jeżeli uda się utrzymać w najbliższych kwartałach 6–7-proc. wzrosty nominalnych wynagrodzeń, to rzeczywiście możemy mówić o boomie – uważa Marcin Luziński, ekonomista BZ WBK. Sytuacja na rynku pracy zaczyna przypominać tę sprzed dekady. Z jedną różnicą. Wówczas oprócz dobrej koniunktury solidne wzrosty wynagrodzeń napędzała inflacja przekraczająca 4 proc. Teraz jest znacznie niższa. To jednak korzystne dla pensji w wymiarze realnym. W tym ujęciu w czerwcu były one średnio o 4,5 proc. wyższe niż rok wcześniej.

Dlaczego zarobki dopiero teraz mogą mocniej wystrzelić? NBP spytał o to przedsiębiorców. Wskazują oni, że za brakiem wyraźniejszych żądań płacowych stali do tej pory uzupełniający niedobory kadrowe pracownicy ze Wschodu. Znaczenie miały też wypłaty 500 plus. To jednak może się zmienić. Gospodarstwa domowe szybko przywykną do pieniędzy ekstra od rządu. Z kolei szukający zatrudnienia w Polsce Ukraińcy już dzisiaj ostrzegają, że oczekują wyższych stawek – o co najmniej kilkanaście procent.

Siłę rynku pracy w ostatnich kwartałach najbardziej było widać po kurczącym się odsetku osób bez zatrudnienia. Bezrobocie zaskakiwało z miesiąca na miesiąc, osuwając się na poziomy nienotowane od ćwierćwiecza. GUS właśnie podał, że w czerwcu spadło do 7,1 proc. – nawet mocniej, niż przewidywał resort pracy. Także dane o zatrudnieniu napawały optymizmem, bo chociaż niskie wskaźniki aktywności zawodowej wciąż są bolączką naszej gospodarki, to o pracę jest coraz łatwiej, a firmy tworzą więcej etatów. Tego pozytywnego obrazu przez długi czas nie uzupełniały informacje o płacach. Chociaż rosły one zarówno w ujęciu nominalnym, jak i realnym, to na pamiętających ponad 10-procentowe podwyżki z 2008 r. wrażenia nie robiło.
Hipotez, z czego to wynika, jest wiele. Analitycy banku centralnego hamulec płacowy wiążą z rekordowym napływem Ukraińców, którzy zapełniają dzisiaj lokalne luki na rynku pracy. Swoje robi też państwo, o ile na początku roku pomogło tym zarabiającym najniższą krajową, podnosząc płacę minimalną o przeszło 8 proc., do 2 tys. zł brutto, to już zamrażając wskaźnik wzrostu wynagrodzeń w budżetówce, zdejmuje z przedsiębiorców część presji na podwyżki.
– Płace w administracji są od lat zamrożone. W tym roku wynagrodzenia wzrosną o 1,3–1,4 proc., ale to wynika głównie z wygospodarowania na ten cel dodatkowych pieniędzy w budżecie. W przyszłym roku nie jest to już planowane. To jest zaś czynnik brany pod uwagę przez sektor MŚP, który w mniejszych miejscowościach często konkuruje pensjami o pracowników z administracją – mówi Jarosław Janecki, główny ekonomista polskiego oddziału banku Société Generale.
W ostatnim czasie przybywa jednak dowodów na to, że pensje mogą pójść w górę, chociaż biznes jeszcze tego nie dostrzega. NBP przepytał ostatnio firmy o to, jak widzą oczekiwania płacowe swoich załóg. Pomimo rosnących trudności z obsadzeniem wakatów większych nacisków na podwyżki nie ma. Obecnie tylko 15 proc. firm obserwuje wzrost takiej presji – nieco mniej niż pół roku temu. Słabnące żądania stanowią jedną z przyczyn stabilizowania się podwyżek wynagrodzeń – w III kw. br. zamierza je wprowadzić co piąta firma.
Jednak już od IV kw. wchodzi w życie obniżka wieku emerytalnego, która zmniejszy liczbę zatrudnionych. – Pracodawcy będą próbowali zatrzymać w pracy część osób podwyżkami. Mamy coraz większą liczbę wakatów i trudno będzie znaleźć pracowników o odpowiednich kwalifikacjach, którzy byliby w stanie zastąpić odchodzących na emeryturę – mówi Jarosław Janecki. Przypomina, że obniżające się bezrobocie wymusi większą konkurencję o pracowników, a ci będą chcieli, aby pracodawcy walczyli o nich, napełniając portfele.
Z badań banku centralnego przeprowadzonych w urzędach pracy już dzisiaj wynika, że oczekiwania płacowe osób bezrobotnych rosną wyraźnie szybciej niż przez ostatnich 8 lat. Po raz pierwszy od 2009 r. czynnikiem podnoszącym oczekiwania był nie tylko wzrost płacy minimalnej. To może przyspieszyć wzrost płac w gospodarce lub obniżyć tempo spadku bezrobocia. Średnie wynagrodzenie oczekiwane przez osoby bezrobotne wzrosło o 5,6 proc. w skali roku, a mediana oczekiwań aż o 8,1 proc.
Procesy płacowe mogą zdynamizować migracje. Dowodów, że Polacy masowo porzucają pracę na obczyźnie i wracają do kraju, na razie brakuje. Jeśli mieliby znów pojawić się nad Wisłą, to nie będą chcieli zarabiać poniżej średniej krajowej, która w czerwcu przekroczyła 4,5 tys. zł brutto. Mamy za to coraz więcej przybyszów z Ukrainy. Ci jednak mówią – w zależności od badań – że chcą wzrostu swoich stawek o 15–30 proc.
– Dzisiaj w naszym regionie Europy możemy już zobaczyć dwucyfrowe dynamiki płac. W Polsce ze względu na dużą gospodarkę dobre wyniki to zwyżki powyżej 6 proc. – uważa Ernest Pytlarczyk, główny ekonomista mBanku.
Boom płacowy odnotowuje się już jednak w pierwszych branżach, jak budowlanka, a w kolejce jest handel. Tam problemy ze znalezieniem rąk do pracy są coraz bardziej palące.
– Spodziewam się, że w IV kw. wynagrodzenia nominalnie będą się zwiększały o 7–8 proc. W niektórych branżach na pewno dwucyfrowo – mówi Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP. Zwraca uwagę, że z czasem pracowników do starania się o podwyżki ośmielać będzie coraz wyraźniejsza inflacja.
W IV kwartale wynagrodzenia będą się zwiększały o 7–8 proc.