Od kilku lat Biedronka wysyła swoich pracowników do pracy w miejscowościach turystycznych. Jak informują przedstawiciele sieci, "pracownicy uzyskują szczegółowe informacje na temat zasad wakacyjnej delegacji. Wszyscy delegowani pracownicy otrzymują przewidziane prawem diety. Dodatkowo, w tym roku pracownicy sklepów o zwiększonym ruchu sezonowym otrzymają również specjalny dodatek letni. Pracownicy korzystają też z możliwości zakwaterowania opłacanego przez pracodawcę lub zorganizowanego transportu – w zależności od preferencji danej osoby. Każdorazowo weryfikujemy lokalizacje przewidziane na zakwaterowanie dla pracowników i zapewniamy, że oferują one należyty standard".

Jak twierdzi biuro prasowe Jeronimo Martins: "W związku z rozwojem sieci swoich sklepów Biedronka testuje i wdraża szereg rozwiązań. Jednym z nich jest realizowany od kilku lat program delegowania pracowników do obsługi sprzedaży sklepów funkcjonujących w miejscowościach o zwiększonym ruchu sezonowym. Program ten stanowi ważny element organizacji sprzedaży w tych sklepach".

Co na to pracownicy?

Trzeba jechać

- Przez wiele lat delegacje nad morze były dobrowolne. I faktycznie jeździli tylko chętni. Wynikało to z faktu, że Biedronka zatrudniała głównie na ¾ etatu. Ci, którzy jechali nad morze, mieli dostać po powrocie umowy na cały etat. Do tego mieli płacone podczas wyjazdu diety, więc to się opłacało– opowiada Renata.

W tym roku nastąpiły zmiany. Okazało się, że brakuje chętnych na wyjazd, więc – jak słyszę od pracowników – zaczęła się łapanka.

- Delegacje były uzgadniane na przełomie stycznia i lutego. I wtedy część osób zdecydowała się na taki wyjazd. Trzy tygodnie temu kierowniczka naszego sklepu poinformowała załogę, że ponieważ nadal brakuje rąk do pracy, musi wyznaczyć kto i kiedy jedzie nad morze. Ustaliła i wywiesiła kartkę w pokoju socjalnym – opowiada pani Marta , która na wyjazd nie wyraziła zgody.

- Z każdego sklepu w Elblągu do pracy mają zostać oddelegowane co najmniej dwie osoby. U nas nie było chętnych – mówi Katarzyna.

Dyrektorzy regionalni przekazali więc kierownikom sklepów, że na podstawie Kodeksu pracy mają po prostu oddelegować pracowników.

- Usłyszeliśmy jasno: z naszego sklepu mają jechać wszyscy – mówi Renata.

I zaczęły się problemy, bo części osób udało się uniknąć wyjazdu. Najczęściej tym, którzy mają małe dzieci. Na ich miejsce „wskakiwali” kolejni. I nikt nie patrzył na to, że w tym czasie ktoś miał zaplanowany urlop. Trzeba przełożyć.

- Wie pani, cały rok tyramy ponad siły. Praca jest naprawdę ciężka, a i kokosów z tego nie ma. Czekamy na te dwa tygodnie urlopu jak na zbawienie – słyszę od Renaty.

Uniknąć wyjazdu

Sposobów na uniknięcie wyjazdu jest kilka. Pierwszy to dzieci.

Renata: odpuścili tym, którzy mają dzieci do czterech lat. Bo małe, muszą być z matką. Ale przecież sześciolatka też samego nie zostawię w domu na dwa tygodnie. Muszę zatrudnić wręcz gosposię, bo musi być z dzieckiem całą dobę, prać mu i gotować. A jak coś się stanie? Nie mówiąc o tym, ile to będzie kosztowało.

W sklepach zaczął więc kwitnąć handel wyjazdami. Za 100 zł matki przekupywały swoich kolegów, aby jechali za nie. Niektórym się udało.

Renata: Dyrektorzy regionalni oferowali nam pomoc, żeby nauczyć nas jak przekonywać do wyjazdu. Jakich argumentów użyć.

Jednym ze sposobów jest przekonanie pracowników, którym niedługo kończy się umowa. Trzeba wtedy powiedzieć: „Jak nie pojedziesz – stracisz”.

- Niby nie mogą nas zwolnić, ale mogą zastraszyć. Zawsze tak robią. Przy każdej okazji, jak każą nam robić coś ponad nasze siły albo coś czego nie chcemy, jak tej relokacji, jest to samo: starszą karami, jeszcze większym obłożeniem pracą, zabieraniem przywilejów. Albo po prostu obrażają – mówi Katarzyna.

Marta: Wie pani, może i mogłabym jechać. Dzieci w tym czasie mają wolne, mąż też mógłby mieć – moglibyśmy jechać razem. Ale to nie takie proste. Osoby, które były już na takim wyjeździe opowiadały, że warunki w jakich są kwaterowane to po prostu „syf, kiła i mogiła”. Dziewczyny wytrzymywały tam maksymalnie trzy dni i uciekały. Obdzwoniłam 70 ośrodków z pytaniem o wolne miejsca w tym terminie – nie ma.

- Z naszego sklepu w końcu zgłosił się jeden chłopak. Ma wyjeżdżać niedługo, ale niczego nie wie: ile będzie pracował, jak będzie pracował, co wejdzie w skład jego obowiązków, ile osób będzie na zmianie, ile będzie trwała zmiana – mówi Marta. A wie chociaż, gdzie będzie mieszkał? – pytam. – Niech pani nawet nie żartuje. Nikt nam nie podał żadnego adresu pod jaki mamy jechać, a pierwsze wyjazdy już 18 czerwca – mówi.

Pani Marta też się w końcu ugięła – jako jedyna w swoim sklepie ma samochód i do Stegny będzie dojeżdżać. To raptem 40 kilometrów w jedną stronę, ale nie wie nawet, czy dostanie zwrot za paliwo.

Jak się okazuje, wbrew temu co twierdzi Biedronka, relokowani są nie tylko pracownicy regionów nadmorskich. Możliwa jest relokacja z Piły nad morze. Tak miało być w przypadku pana Jacka.

- Do wyjazdu zostałem wypchnięty jako pierwszy. Koleżanki ze sklepu uznały, że nie mam dzieci, żony ani nawet dziewczyny, więc mogę jechać. Miałem jechać nad morze, ale kategorycznie odmówiłem. Po tym zostałem przeniesiony do innego sklepu. A na moje miejsce nad morze ma teraz jechać inna osoba – opowiada.

O tym, jak pracuje się w Biedronce w miejscowości turystycznej, wiedzą wszyscy pracownicy. Obłożenie pracą wszędzie jest duże, ale tam – szczególnie. – Jest strasznie – mówi Jacek. – Liczba klientów sprawia, że nie ma kiedy pójść do toalety. Cały dzień trzeba pracować. A i klient inny – opowiada. Dopytuję: jaki? – Powiem tak: Wymagający.

Pracownicy rezygnują

Po tym, jak okazało się, że do pracy na Wybrzeże trzeba jechać, część pracowników złożyła wypowiedzenia.

Monika: W sklepie pracowało nas siedmioro. Jedna kobieta się zbuntowała. Powiedziała, że jest matką samotnie wychowującą dziecko i nie ma go z kim zostawić. Napisała do kierowniczki, że niania chce za ten czas opieki nad dzieckiem ponad tysiąc złotych, jeśli dostanie taką podwyżkę to może jechać. Pieniędzy nie dostała. Odeszła. Zostało nas sześcioro. Jedna dziewczyna po prostu odeszła, pracowała z nami krótko. To już pięć osób. Mnie umowa się niedługo kończy , a do pracy mam jechać na początku lipca. Mogłabym odejść, na pewno znalazłabym pracę, ale co wtedy z resztą załogi? Nie mogę ich zostawić na lodzie.

Biedronka nie informuje o tym, ilu pracowników odeszło z pracy w ostatnim czasie, kiedy dyrektorzy regionalni wyznaczają pracowników do wyjazdu. Jak podkreśla "rotacja pracowników w maju br. jest na podobnym poziomie co w maju ubiegłego roku". Nie dowiedzieliśmy się jednak, czy w okresie przedwakacyjnym różni się od tej poza sezonem.

Nie można „relokować” pracownika

Jak tłumaczy Izabela Zawacka, radca prawny w Kancelarii Prawa Pracy „Wojewódka i Wspólnicy” Sp.k., Biedronka nie może pod przymusem wysłać pracowników do pracy gdzie indziej. – Zawierając umowę o pracę strony ustalają warunki zatrudnienia. Należy do nich również miejsce pracy. Zmiana tych warunków wymaga podpisania aneksu do umowy w postaci porozumienia stron albo w drodze wypowiedzenia zmieniającego – mówi.

Każdy pracodawca może także wysyłać swoich pracowników do pracy poza ich stałe miejsce zatrudnienia. Odbywa się to w ramach podróży służbowej albo powierzenia wykonania innej rodzajowo pracy. – Podróż służbowa ma miejsce tylko wtedy, kiedy pracownik musi wykonać konkretne, incydentalne zadanie, które ma charakter wyjątkowy i nie jest stałym powtarzającym się elementem pracy – tłumaczy Zawacka i podkreśla, że podczas podróży służbowej pracownik wykonuje inne niż zwykłe, umówione czynności pracownicze.

- Jeżeli więc pracownik ma wykonywać te same czynności (np. pracować jako kasjer), tyle, że czasowo w innym miejscu, może to nie spełnić definicji podróży służbowej i pracownik może odmówić wykonania takiego polecenia, bez narażania się na sankcje dyscyplinarne – mówi Zawacka.

W przypadku pracowników Biedronki nie ma mowy także o powierzeniu wykonania innej pracy. Pracodawca w uzasadnionych przypadkach może przez trzy miesiące w roku powierzyć pracownikowi inne obowiązki jeżeli nie powoduje to obniżenia wynagrodzenia i odpowiada kwalifikacjom pracownika. - Z przepisu nie wynika wprost, czy za taką zmianą rodzaju pracy idzie też dopuszczalna zmiana miejsca pracy – tłumaczy Zawacka.

- Takie polecenie jest jednak dopuszczalne tylko odnośnie powierzenia innej rodzajowo pracy niż określona w umowie o pracę. Nie można więc na tej podstawie, nawet jeżeli miałoby to trwać nie dłużej niż 3 miesiące w roku, przenieść kasjera z miasta x do miasta y, jeżeli dalej miałby on wykonywać swoje codzienne obowiązki. Takie polecenie byłoby sprzeczne z prawem – mówi Zawacka.

Co mogą zrobić pracownicy Biedronki? Niewiele. – Jeżeli pracodawca w sposób bezprawny wydaje polecenia pracy (np. nakazuje wykonywać pracę w innym mieście, przy braku spełnienia przesłanek podróży służbowej lub powierzenia innej pracy), może narazić się na zarzut ciężkiego naruszenia obowiązków pracodawcy wobec pracownika. W takim przypadku pracownik mógłby rozwiązać umowę o pracę bez wypowiedzenia i domagać się odszkodowanie w wysokości wynagrodzenia za okres wypowiedzenia – podsumowuje Zawacka.

W przesłanym oświadczeniu Jeronimo Martins twierdzi, że: "oddelegowania wbrew woli pracownika, oddelegowania całego sklepu czy handlu wyjazdami nie mają potwierdzenia w faktach".