Czterech na dziesięciu specjalistów jest niedoinformowanych w zakresie zmian w przepisach potrzebnych do wykonywania pracy
Dziennik Gazeta Prawna
RYNEK PRACY
– Nie dziwi mnie, że kadrowcy uważają, że są niedostatecznie przygotowani do zadań, które realizują. Ale nierozsądne byłoby obarczanie winą wyłącznie ich. Problemem są przepisy, które zmieniają się po kilka razy w miesiącu. Nie sposób za tym nadążyć – ocenia Dorota Wolicka, dyrektor Biura Interwencji i Organizacji Związku Przedsiębiorców i Pracodawców.
Właśnie z często zmieniającym się prawem specjaliści ds. kadr i płac mają największy problem. Wielu mówi wprost, że to wywołuje u nich frustrację. Tym bardziej że zdecydowaną większość korekt legislacyjnych fachowcy postrzegają jako krok wstecz.
Z aprobatą uczestników badania przeprowadzonego przez firmę Sage wśród 300 specjalistów ds. kadr i płac głównie z małych i średnich firm spotkała się tylko jedna na sześć zmian. Najwięcej krytycznych uwag zebrał pomysł rządu na obłożenie składkami ZUS umów o dzieło. Problemy są także z rozliczaniem pracowników-obcokrajowców oraz wprowadzoną minimalną stawką godzinową w umowach cywilnoprawnych.
– Na pozór proste rozwiązanie zostało skomplikowane tak, że kadrowcy mają problem z jego właściwym zrozumieniem – dodaje Wolicka.
Piotr Ciski, dyrektor zarządzający polskim oddziałem Sage, zwraca uwagę na to, że przez wiele lat działy kadr były niedofinansowane. – Wielu przedsiębiorcom wydaje się, że zatrudniają kadrowca i problem zarówno rozliczeń, jak i rekrutacji mają z głowy. Dopiero po pewnym czasie przekonują się, że to się nie sprawdza. W specjalistów ds. kadr trzeba inwestować tak samo, jak inwestuje się w rozwój wszystkich pracowników. Nie można żyć w przekonaniu, że do prowadzenia tego działu wystarcza kalkulator lub prosta aplikacja – mówi rozmówca DGP.
Uczestnicy badania przyznawali, że w wielu przypadkach problemem jest brak właściwych narzędzi do pracy czy dostęp do informacji. Ze statystyk wynika, że najczęściej szukają ich w internecie. Nie mają natomiast dostępu do zaawansowanych systemów informacji prawnej, nowoczesnego oprogramowania, prasy branżowej. – Gdy poprosiłem o zakup prenumeraty jednej z gazet prawniczych, usłyszałem, że czytać gazetki mogę po pracy i za własne pieniądze – wskazuje jeden ze specjalistów.
Kadrowcy zaznaczają, że nie czują się winni. Jak się tłumaczą? Według nich po pierwsze, obowiązki, które 10 lat temu wykonywały trzy osoby, obecnie często realizuje jedna. Po drugie, pracodawcy nie organizują szkoleń zawodowych. Dlatego często jedna błędna interpretacja przepisów przekłada się na powielanie błędu przez lata. Aż do kontroli, która często prowadzi do obowiązku uiszczenia przez przedsiębiorcę wysokiej kary lub uregulowania w krótkim czasie zaległości za pięć lat.
Z obserwacji Związku Przedsiębiorców i Pracodawców wynika, że niedoskonała obsługa kadrowa jest coraz większym problemem dla prowadzących biznes. Wielu przedsiębiorców żyje w przekonaniu, że skoro zatrudnia specjalistę w tym zakresie, to mogą być spokojni o właściwe ewidencjonowanie czasu pracy, rozliczanie wynagrodzeń czy rozrachunki z ZUS.
– Prowadzący działalność muszą pamiętać, że w ich interesie jest z jednej strony inwestowanie w rozwój kadrowców, a z drugiej ich kontrolowanie. Znam przypadki, że firmy upadały przez to, że przez długi czas przedsiębiorca nie dostrzegł nieprawidłowości w prowadzeniu kadr – mówi Dorota Wolicka.
Ale skoro jest popyt na specjalistów, to pojawia się i podaż. W kilku dużych miastach funkcjonuje już giełda nazwisk tzw. ratowników kadrowych. To osoby, które za 20–30 tys. zł są w stanie w ciągu kwartału wyprowadzić stan działu na prostą, nawet po wielu latach zaniedbań. Dorota Wolicka mówi jednak, że być może lepiej co miesiąc wydawać trochę więcej na dodatkowego pracownika bądź dofinansowanie tego, który już pracuje, niż raz na kilka lat zatrudniać ratownika.
– Problem w tym, że inwestowanie w rozwój wielu osób to pieniądze wyrzucone w błoto. Kilka lat temu rynek kadr zaczął się bardzo psuć. Zwalniano specjalistki pracujące przez wiele lat, a na nich miejsce zatrudniano młode osoby po studiach zaocznych, które nie miały żadnego pojęcia o praktyce. Tylko dlatego że godziły się na pracę za ok. 2 tys. zł netto miesięcznie – mówi jedna z kadrowych uznawana za ratowniczkę. ⒸⓅ