W pierwszych dwóch miesiącach tego roku urodziło się o 5,5 tys. więcej dzieci niż w 2016 r.
Wydatki na zasiłki macierzyńskie i politykę rodzinną / Dziennik Gazeta Prawna
Minister Elżbieta Rafalska liczy, że w całym 2017 r. przyjdzie na świat ponad 400 tys. dzieci. To o 18 tys. więcej niż w 2016 r.
– Widzimy spory wzrost liczby urodzeń, który przewyższa optymistyczny wariant prognozy demograficznej GUS. Mają na to wpływ działania w dziedzinie polityki prorodzinnej nie tylko obecnego rządu, lecz także poprzednich. To generuje wtórny efekt zwiększenia wydatków na różnego rodzaju zasiłki i świadczenia dla rodziny – twierdzi Łukasz Kozłowski, ekspert Pracodawców RP. Chodzi o 500 plus i świadczenia rodzinne, a także o zasiłki macierzyńskie, rodzicielskie i kosiniakowe, czyli świadczenie rodzicielskie.
Jak wynika z naszych wyliczeń, sama nadwyżka liczby dzieci urodzonych w styczniu i lutym w porównaniu z zeszłym rokiem – czyli wspomniane 5,5 tys. – będzie oznaczała, że wydatki na zasiłki wzrosną w ciągu 10 miesięcy o 100 mln zł. Nasze szacunki oparliśmy na założeniu, że prawie trzy czwarte rodziców pobiera zasiłek macierzyński w ZUS, jego przeciętna wysokość to 2,2 tys. zł, a 20 proc. rodziców otrzymuje świadczenie rodzicielskie (kosiniakowe), które wynosi co najmniej 1000 zł.
Jeśli w ciągu roku faktycznie sprawdzą się prognozy minister Rafalskiej – co w praktyce oznacza ośmioprocentowy wzrost urodzeń rok do roku – wydatki na zasiłki macierzyńskie i świadczenia rodzicielskie wzrosną o ponad 300 mln zł.
Podobny efekt będzie związany ze wzrostem wydatków na 500 plus. Dla 5,5 tys. dzieci urodzonych w styczniu i lutym będzie to blisko 30 mln zł do końca roku. Jeśli w ciągu roku urodzi się faktycznie o blisko 20 tys. dzieci więcej, oznacza to roczny wzrost wydatków na program nawet o 100 mln zł. W praktyce może być to nieco mniej, bo przeciętnie wydatki są wpłacane na niepełne 60 proc. dzieci do 18. roku życia.
To jednak nie koniec wydatków na świadczenie wychowawcze. Dotychczasowa praktyka pokazała, że wydatki na ten cel są sporo wyższe, niż założono, wprowadzając ustawę. Obecnie świadczenie 500 plus jest wypłacane na ponad 3,8 mln dzieci. Przy wprowadzaniu przepisów zakładano, że świadczenie będzie wypłacane na 3,7 mln dzieci. Okazało się, że więcej wypłat, niż pierwotnie zakładano, idzie na pierwsze dzieci w rodzinach, które spełniają kryteria dochodowe. Dlatego resort już dokonał korekt i szacuje, że wydatki na 500 plus w tym roku wyniosą nie 23, ale 24,5 mld zł, czyli aż 1,5 mld zł więcej, niż zakładano.
Przestrzelenie prognoz to nie tylko problem rządu Beaty Szydło. Poprzednicy wprowadzili przepisy o świadczeniu rodzicielskim, czyli kosiniakowym, które wynosi 1000 zł miesięcznie i jest wypłacane osobom niemającym zasiłku macierzyńskiego lub pobierającym go w kwocie niższej od 1000 zł. Rząd PO–PSL szacował, że świadczenie będzie wypłacane dla 60 tys. osób, podczas gdy przeciętnie otrzymuje jej niemal 20 tys. osób więcej. Dlatego wydatki na ten cel są o ponad 200 mln zł wyższe, niż zakładano.
To pokazuje, jak trudne do kontrolowania są wydatki rodzinne. Są one automatyczne i sztywne, więc jeśli rodzi się więcej dzieci, transfery rosną. Z jednej strony resort rodziny, pracy i polityki społecznej jest zadowolony – realizowane są cele demograficzne. Z drugiej – widzi problem, bo stara się uszczelnić świadczenia i dokonać wewnętrznych przesunięć w wydatkach. To dlatego w konsultowanym właśnie projekcie ustawy korygującym politykę rodzinną pojawił się pomysł zamrożenia świadczeń rodzinnych i uprawniających do nich progów dochodowych na obecnym poziomie. To ma dać 30 mln zł oszczędności w tym roku i zmniejszyć o 200 mln zł wydatki na ten cel w przyszłym roku. Ale mimo oszczędności ustawa i tak przewiduje wzrost wydatków, bo o ponad 300 mln zł od stycznia mają wzrosnąć wydatki na opiekę nad dziećmi do lat 3.
W kolejnych latach będzie następował wzrost wydatków na pomoc rodzinie. I to prawdopodobne wyższy, niż wynika z planów. Jak zwraca uwagę Łukasz Kozłowski, będzie to źródło dodatkowych wyzwań i obciążeń z punktu widzenia stabilizacji budżetu i całych finansów publicznych. Tak, by nie narazić się na wszczęcie procedury nadmiernego deficytu. – Póki koniunktura gospodarcza jest korzystna, ryzyko fiskalne nie jest na tyle duże. Gorzej, jeśli koniunktura się osłabi. Wydatki na taki cel trudno będzie ścinać, skoro państwo od niedawana je realizuje. Pojawią się dylematy, w jakim obszarze poszukiwać oszczędności – zauważa Łukasz Kozłowski.
Dodatkową presję będzie stwarzała polityka. Od przyszłego roku wejdziemy w cykl wyborczy. Do 2020 r. Polacy pójdą do urny cztery razy, by wybrać po kolei: samorządowców, europosłów, posłów i senatorów, a na końcu prezydenta. Z jednej strony w obozie rządzącym pojawi się pokusa zwiększania wydatków. Z drugiej – również partie opozycyjne złożą kosztowne obietnice i będą proponowały własne wizje zwiększenia wydatków. Polityka prorodzinna może więc wypierać inne wydatki lub zmniejszać szanse ich wzrostu. Tak może być z planami zwiększenia wydatków na zdrowie czy MON w relacji do PKB.