Wydatki na oświatę pochłaniają znaczną część dochodów samorządów, w niektórych przekraczają 50 proc. Mimo rządowej subwencji, tylko ok. 3,8 proc. JST nie dokłada z własnej kasy do nauki dzieci i młodzieży. Trudno się więc dziwić, że wójtowie, burmistrzowie czy starostowie chcieliby mieć wpływ na to, ile szkoła ich kosztuje.
A skoro tak, to kluczem do osiągnięcia sukcesu, a przynajmniej dobrego kompromisu są właściwie ułożone arkusze organizacyjne szkół. To z nich wynika, ile osób będzie zatrudnionych w placówkach oświatowych, a wynagrodzenia to gros oświatowych wydatków. Dlatego w wielu samorządach wydawane są zarządzenia, wytyczne, pisma czy informacje dla dyrektorów w sprawie arkuszy. Okazuje się, że nie do końca legalnie. Sądy zarządzeniom w sprawie arkuszy organizacyjnych mówią na ogół – nie.
Dlaczego? Bo ich zdaniem, jak piszemy w dzisiejszym tekście, narzucanie wytycznych jest niezgodne z art. 34b ustawy o systemie oświaty, według którego organ prowadzący szkołę lub placówkę może ingerować w jej działalność wyłącznie w zakresie i na zasadach określonych w ustawie. A ta nie daje podstaw do takiej ingerencji. Podobnie rozstrzygają wojewodowie, jeśli takie dokumenty do nich trafiają, nawet gdy nie mają formy zarządzenia. Tymczasem eksperci zwracają uwagę, że to organ prowadzący ma zapewniać warunki dla funkcjonowania szkoły, więc to na niego faktycznie spadają koszty zatrudnienia. A to dla budżetu gminy ma kluczowe znaczenie. Zauważają też, że arkusze to w praktyce pierwszy dokument budżetowy na kolejny rok. Trudno więc, by wójt czy starosta nie mieli nań wpływu. Bo to oni w ostatecznym rozrachunku będą rozliczani z nadmiernych wydatków. Nowe prawo oświatowe nic w tej sprawie nie zmienia, przydałaby się więc przynajmniej rozstrzygająca uchwała NSA. I więcej empatii dla odpowiedzialnych włodarzy.