Minister Henryk Kowalczyk, szef Stałego Komitetu Rady Ministrów, w wywiadzie dla DGP opowiada się za równym traktowaniem wszystkich typów umów. Oznacza to, że w rządzie zwiększa się grupa, która chciałaby naliczania składek od umów o dzieło.
Wcześniej opowiedziała się za tym minister rodziny Elżbieta Rafalska. W wywiadzie dla DGP powiedziała, że niepokoją ją sygnały dotyczące prób obchodzenia godzinnej 13-złotowej minimalnej stawki od umów-zleceń. Jedną z metod jest właśnie zawieranie z pracownikami umów o dzieło. Według Rafalskiej skala stosowania umów o dzieło jest nie do zaakceptowania. I jeśli to zjawisko nie ustąpi, ozusowanie jest wariantem realnym. Taką możliwość zakłada zresztą przegląd emerytalny przyjęty przez rząd w 2016 r.
Nieozusowane umowy o dzieło to wyrwa w systemie składek, z której korzystają niektórzy pracodawcy. Paweł Wojciechowski, główny ekonomista ZUS, podaje przykład: przy dochodach 2000 zł miesięcznie łączne efektywne obciążenie podatkami i składkami w relacji do całkowitych kosztów pracy (ponoszonych przez pracodawcę) w przypadku umowy o pracę wynosi ok. 40 proc. Ale już przy umowie o dzieło – zaledwie 7 proc. Przy umowie o dzieło nie płaci się żadnych składek, a ze względu na jej specyfikę (nieokreślony czas pracy) nie można zastosować minimalnej stawki godzinowej.
Ale w rządzie jest też poważna opozycja wobec pomysłu ozusowania dzieła. Już raz ta kwestia wypłynęła przy okazji dyskusji o jednolitej daninie. Wówczas te pomysły oprotestowali wicepremierzy Jarosław Gowin i Piotr Gliński. Argumenty, którymi posługiwali się, zapewne wrócą przy okazji nowej dyskusji. Gowin reprezentuje środowisko naukowe, a Gliński – twórców kultury. W obu tych branżach umowy o dzieło są bardzo częste. Zresztą pierwotnie służyły właśnie do opłacania naukowców, artystów czy dziennikarzy. Gliński będzie tym bardziej przeciwko, że resort finansów nie zgodził się na jego pomysł, by zlikwidować próg znoszący możliwość korzystania z 50 proc. kosztów uzyskania przychodów dla zarobków powyżej progu podatkowego.
Argumenty za ozusowaniem umów o dzieło są bardzo poważne. To ruch, który zmniejszy deficyt w ZUS i podwyższy składkę emerytalną osób, które w ten sposób się rozliczają. Możliwe, że ostatecznie dojdzie do kompromisu. W przeglądzie emerytalnym pojawiała się propozycja, by tego typu umowy obłożyć jedynie składką emerytalną i rentową. Inne mogą być kłopotliwe. Byłby np. kłopot z ustaleniem wysokości zasiłku chorobowego, gdyby osoba pracująca tylko w takich formach poszła na L4.
Robi pan zakupy w niedziele?
Nigdy. Z wyjątkiem kwiatów, paliwa do samochodu lub jakichś biletów. Niedziela nie jest od kupowania. Tak uważam i dbam o to, żeby moja rodzina też nie kupowała.
Należy ustawowo ograniczyć handel w niedziele?
Uważam, że tak.
Całkowicie zakazać?
Nie da się zakazać całkowicie. Stacje paliw muszą sprzedawać paliwo...
Nam chodzi o sklepy wielkopowierzchniowe. Bo to z myślą o nich powstał projekt o zakazie handlu.
W tej chwili stanowisko rządu wobec projektu obywatelskiego opracowuje minister rodziny. Oficjalnie złożonego stanowiska nie ma. W kuluarowych dyskusjach mówi się o jakimś wariancie pośrednim, czyli ograniczeniu handlu. Jest dużo głosów w rządzie, które opowiadają się za tym, by nie wprowadzać zakazu we wszystkie niedziele od razu.
Powinny być dwie handlowe niedziele w miesiącu czy jedna?
Wsłuchujemy się w różne opinie ze strony środowiska handlowców, pracodawców. Stanowisko na pewno będzie wyważone.
A pan jakie rozwiązanie popiera?
Zakazałbym handlu w niedziele w sklepach wielkopowierzchniowych i umożliwił handel małym sklepom, w których za ladą stoją ich właściciele. To byłoby rozwiązanie, które obowiązuje już dziś w przypadku niektórych świąt.
Nie boicie się negatywnych skutków? Skoro dziś motorem wzrostu PKB jest konsumpcja...
Ja się nie boję, taki zakaz wręcz powoduje wzrost konsumpcji. Po pierwsze, przed takimi niehandlowymi świętami ludzie kupują na zapas. Po drugie, gdy nie spędzają czasu w sklepach, więcej wydają na rekreację i kulturę. Mówienie, że gospodarka przez to osłabnie, jest nieprawdą.
A redukcje zatrudnienia?
Też nie sądzę. Będzie pewnie większy ruch w piątek i sobotę. To jest kwestia liczby godzin pracy w tygodniu, może nastąpić przesunięcie z niedzieli na piątek i sobotę. Oczywiście jakieś dostosowanie może być, ale nie powinno być ono duże.
Kiedy zobaczymy projekty ustaw o OFE? Zgodnie z przeglądem emerytalnym fundusze czeka duża reforma.
Na razie nie ma żadnych projektów. Ale po przeglądzie systemu emerytalnego widać, że wymaga on zmian. I dotyczy to nie tylko OFE, ale i wypłaty niektórych świadczeń, wyjątków w systemie, oskładkowania niektórych umów, jak umowy o dzieło. Jest wiele rzeczy, nad którymi trzeba zapanować.
Co z podatkiem jednolitym? To już koniec?
Prace zostały zawieszone, jeśli chodzi o całościową koncepcję. O niektórych elementach z tego planu nadal się mówi, choćby o ozusowaniu umów o dzieło, co budziło kontrowersje. Zresztą często w czasie dyskusji rządowych, gdy ktoś podnosi jakiś problem, zdarza mi się powiedzieć: w podatku jednolitym mieliśmy rozwiązanie.
Które elementy należałoby wdrożyć?
Trzeba się zająć obniżeniem oskładkowania działalności gospodarczej. I są już do tego przymiarki. System podatku jednolitego regulował tę sprawę. W moich propozycjach minimalna składka ryczałtowa wynosiła ok. 500 zł, bo bazą do jej obliczenia była płaca minimalna. I potem ona rosła wraz z dochodem. Dziś minimalna składka jest od 60 proc. przeciętnego wynagrodzenia, czyli ok. 1200 zł. Dla prowadzących działalność z małymi dochodami taka składka jest zdecydowanie za duża.
Jeśli chodzi o spuściznę prac nad podatkiem jednolitym, czy w tym roku zostaną oskładkowane umowy o dzieło?
Chciałbym, ale nie wiem, czy to się uda. Jeśli chcemy mówić o uporządkowaniu ZUS i wpływów do tej instytucji, wszystkie formy zatrudnienia powinny być traktowane jednakowo. Bez tego nie poradzimy sobie z problemem. Jeśli nie uporządkujemy tej sprawy systemowo, będziemy gonić króliczka. Ostatnio mieliśmy wyroki sądów, że jeśli pracownik kopie rów, to można jego zatrudnienie potraktować jako umowę o dzieło.
Ale jak to zrobić?
Według mnie, jeśli identycznie potraktujemy wszystkie typy umów, w tym o dzieło, system zostanie uporządkowany. Wiem, że dla umów o dzieło jest to dosyć trudne, bo składka nie jest przypisana do danego okresu. Ale składka zdrowotna dla pracownika też nie jest uzależniona od czasu pracy, tylko jest wprost napisane, że to 9 proc. przychodu. Nie widzę sprzeczności.
Podatek jednolity konsumował też obietnicę podniesienia kwoty wolnej w PIT do 8 tys. zł. Pana zadowala to rozwiązanie, które obecnie obowiązuje?
To, co mamy teraz, było ucieczką do przodu ze względu na wyrok Trybunału Konstytucyjnego. Trudno więc mieć pełną satysfakcję. Najważniejsze, że najbiedniejsi dostali taką kwotę wolną. Dobre i to.
Będzie powrót do pomysłu zwiększenia kwoty wolnej do 8 tys. zł?
Powinien być. Pewnie przed kolejnym rokiem budżetowym wrócimy do rozmowy na ten temat. Czy to będzie powszechna podwyżka kwoty wolnej, czy kwota degresywna, malejąca wraz z dochodem, to się dopiero rozstrzygnie.
A co z poprawą ściągalności podatków? Wydaje się, że resort finansów zmienia strategię w tej kwestii. Jak pan ocenia dotychczasowe wyniki?
Na pewno się poprawiły, ale w sposób nie do końca satysfakcjonujący. Jak mówiłem w kampanii wyborczej, gdyby wzrost wpływów z podatków wyniósł minimum 52 mld zł, to cel zostałby osiągnięty, czyli wrócilibyśmy do wydajności podatkowej z 2007 r. A jeszcze tak się nie stało, choć jest widoczny postęp. Na pewno ważnym etapem na drodze do tego celu byłoby powstanie rejestru faktur VAT, nad czym pracuje resort finansów przez spółkę celową. Pamiętajmy, że 2016 r. był czasem wdrażania rozwiązań uszczelniających. Jestem przekonany, że owoce uszczelniania będą bardziej widoczne za 2017 r. Założony cel ściągalności podatków powinniśmy osiągnąć w 2018 r.
Sygnały z MF są takie, że ten pomysł jest zawieszony lub spowolniony, a priorytetem jest split payment.
Muszą zadziałać różne instrumenty. Ważne są rejestr faktur, sprawność służb skarbowych, jednolity plik kontrolny, a także split payment. Zagrają razem jako całość. Jak się zrobi tylko jeden z nich, mamy tylko fragment sukcesu. Ale warto podkreślić dotychczasowe osiągnięcia, np. pakiet paliwowy. Legalna sprzedaż paliw wzrosła z miesiąca na miesiąc o ok. 20 proc. Widać, jak ogromna była szara strefa w tym sektorze.
Jak pan ocenia 500 plus po roku?
Znakomicie. Przywrócił godność rodzinie. Mieszkam na prowincji i spotykam się z ludźmi, którzy mają dużo dzieci i często żyli biednie. Poprzedni system wsparcia, czyli ulgi podatkowe, był dla tych, którzy mieli dochód i mieli z czego je odliczyć. To wykluczało rolników, bezrobotnych i osoby o niskich dochodach. To rozwiązanie nie likwidowało biedy, a 500 plus spowodowało praktycznie likwidację ubóstwa wśród rodzin z dziećmi. Dlatego byłem gorącym zwolennikiem nowego systemu i go współtworzyłem w 2014 r., kiedy tworzyliśmy program PiS. Jestem szczęśliwy, że ten program możemy realizować.
A skutki dla dzietności?
Nie chcę oceniać, bo jeszcze nie minęło dużo czasu, ale podobno są rewelacyjne. Wzrasta liczba urodzeń. Ale z oceną programu pod tym kątem poczekajmy, bo decyzje o przyjściu dzieci na świat nie są podejmowane tak szybko. Choć dane z końca roku są obiecujące. Warto jednak pamiętać, że są także inne czynniki sprzyjające dzietności, np. matki z wyżu demograficznego czy lepszy rynek pracy.
Widzi pan potrzebę korekt w programie?
Ja nie widzę, choć wiem, że są głosy krytyki pod adresem niektórych elementów 500 plus. Mamy głosy, że powinno być kryterium dochodowe, po przekroczeniu którego świadczenie wychowawcze się nie należy. Wiele osób zastanawia się, po co wypłacać je najbogatszym.
A po co?
By docenić, że chcą mieć dzieci. Jedna z dobrze zarabiających osób, która w momencie gdy program startował miała czwórkę dzieci, powiedziała: „nie wiem, czy wystąpię o świadczenie, ale po raz pierwszy ktoś docenił rodziny, które chcą mieć więcej dzieci”. Dlatego nie ma sensu wprowadzać górnej granicy dostępu do 500 plus. Za tym przemawia jeszcze jeden argument. Taki krok to znaczne skomplikowanie procesu i zwiększenie kosztów jego obsługi, bo każdy wniosek trzeba oceniać pod kątem dochodów. Natomiast skutki finansowe takiej zmiany byłyby niewielkie, bo niewiele jest osób z wysokimi dochodami, które mają większą liczbę dzieci. Oszczędności byłyby niewielkie, a efekt docenienia każdej rodziny z dziećmi by zniknął. 500 plus stałoby się programem socjalnym, a nie prorodzinnym, jak obecnie.
A drugi punkt krytyki?
Zachowania antyzatrudnieniowe, czyli dezaktywizacja. Ale nie jest to duży problem. Mamy spadające bezrobocie i może się zdarzyć, że ktoś oceni, iż bardziej opłaca mu się nie pracować. Jeśli dzięki temu spełni kryterium dochodowe i jeszcze załapie się na świadczenia rodzinne, może dostać do 1000 zł. To mniej, niż zarobiłby, pracując, ale z drugiej strony zajmuje się dziećmi. To także duża wartość, nie musi ich odstawiać do żłobka czy przedszkola. Nie zabraniajmy skorzystania z możliwości wyboru.
Co będzie, jeśli minister finansów przyjdzie z programem konwergencji czy projektem budżetu na 2018 r. i powie: „mamy kłopot z utrzymaniem deficytu poniżej 3 proc. PKB”. Czy w takim razie 500 plus pozostanie bez zmian, nawet gdyby oznaczało to znaczne zwiększenie deficytu?
Podniesienie deficytu nam nie grozi. Mamy już pewne projekcje na 2018 r. i 500 plus nie jest zagrożone. Nie ma mowy o wycofywaniu się z wydatków na 500 plus.