Rzecznik praw obywatelskich wystąpił do ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła o analizę, na ile braki kadrowe w szpitalach i przychodniach mogliby wypełnić lekarze z państw nienależących do UE. Przypomina, że pacjenci borykają się z utrudnionym dostępem do lekarzy specjalistów i tylko w jednym województwie są zakontraktowane wszystkie należne świadczenia.



– Pacjenci muszą jeździć do oddalonych miejscowości i czekać dłużej na leczenie – podkreśla Adam Bodnar. RPO przypomina też o wielomiesięcznych kolejkach, np. w poradniach okulistycznych czy kardiologicznych.
– Sytuację mogłoby poprawić zatrudnienie lekarzy specjalistów z zagranicy – stwierdza Bodnar w liście wysłanym ministrowi zdrowia.
W Polsce tylko 1,8 proc. aktywnych zawodowo lekarzy to obcokrajowcy, tymczasem średnia dla OECD to 17,3 proc. Z danych Naczelnej Izby Lekarskiej z połowy zeszłego roku wynika, że w naszym kraju pracowało 1057 lekarzy i 333 lekarzy dentystów cudzoziemców – najwięcej z obywatelstwem ukraińskim, białoruskim i niemieckim.
Medyk ze Wschodu
Powołując się na wcześniejszą korespondencję z Konstantym Radziwiłłem, RPO pisze o rozwiązaniu niemieckim. Cudzoziemcy mogą się tam ubiegać o zezwolenie na ograniczone prawo wykonywania zawodu – mają wtedy jasno wskazane miejsce, w którym mogą prowadzić praktykę, stanowisko oraz inne z góry określone warunki. Bodnar prosi o analizę, czy to samo rozwiązanie wprowadzone do polskiego porządku prawnego poprawiłoby dostęp do leczenia.
Polska w odróżnieniu od np. Niemiec na medyków z innych państw UE nie może liczyć, zarobki są u nas za niskie. Z kolei dla tych spoza Unii mamy zbyt wygórowane wymogi dopuszczania do wykonywania zawodu (potwierdzenie wiedzy medycznej i znajomości języka polskiego). O uproszczenie procedur apelują także szefowie szpitali i samorządowcy. – Pozyskanie medyków z zagranicy, a zwłaszcza z Ukrainy, umożliwiłoby uzupełnienie w szpitalach powiatowych braków w obsadzie lekarskiej – wskazuje konwent powiatów województwa wielkopolskiego.
Przeciwnicy tego rozwiązania ostrzegają, by przy obniżaniu wymogów zachować umiar. – Potrzebujemy lekarzy, ale nie należy zapominać, że przepisy związane z trybem nabywania albo potwierdzania nabytych za granicą kwalifikacji mają na celu zapewnienie, że uzyskujący w Polsce prawo do wykonywania tego zawodu jest właściwie przygotowany do udzielania świadczeń pacjentom – zwraca uwagę Maciej Hamankiewicz, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej. Podobnego zdania jest resort zdrowia.
Potrzebne pieniądze
Problem leży gdzie indziej – musimy przede wszystkim podnieść wynagrodzenia lekarzy i zapewnić im lepsze warunki pracy i rozwoju (to te ostatnie kwestie, a nie pieniądze, są wskazywane najczęściej jako przyczyna migracji). Inaczej nawet medycy z Ukrainy na stałe u nas nie zostaną. Część zarabia już dobrze, ale inni mimo odpowiedzialnej i trudnej pracy – na poziomie średniej krajowej, a najmłodsi ok. 2 tys. zł netto miesięcznie. – Musimy zadać sobie pytanie, czy rzeczywiście chcemy kształcić lekarzy dla innych państw, a te luki zapełniać medykami spoza Unii, z państw, gdzie system edukacji i codzienna praktyka mogą być odmienne od panujących w naszych szpitalach – podkreśla mecenas Dobrawa Biadun, ekspertka Lewiatana.
Zupełnie inny pomysł ma wicepremier Jarosław Gowin. Jako szef resortu nauki chce, by studia lekarskie były odpłatne, ale można by je odpracować w publicznych placówkach. Jego zdaniem zahamuje to wyjazdy młodych medyków. Problem w tym, że równocześnie inne studia miałyby być nadal bezpłatne. A to oznaczałoby nierówne traktowanie.
Ponadto największą grupę spośród medyków występujących o dokument potwierdzający ich kompetencje, potrzebny do pracy w UE, stanowią wcale nie najmłodsi lekarze, ale ci w wieku 30–40 lat (ok. 36 proc.), oraz do 30. roku życia (ok. 29 proc.).
2,3 tyle lekarzy przypada w Polsce na tysiąc mieszkańców. To najmniej w UE