Ułatwienia dla firm, zakaz handlu w niedziele, protesty nauczycieli – wszystko to zaczyna dzielić władzę i działaczy. Kością niezgody są zwłaszcza działania resortu rozwoju.

„Powoli kończy się miesiąc miodowy” – w taki sposób relacje między rządem i związkami zawodowymi zobrazował ostatnio przedstawiciel jednej ze związkowych central. Reprezentanci pracowników zaczynają dostrzegać, że po politycznej stronie barykady stoją nie tylko dobrzy, ale i źli – z ich punktu widzenia – policjanci. A najgorszy z nich jest wicepremier Mateusz Morawiecki, który przedstawia niekorzystne dla zatrudnionych projekty i nie przykłada wagi do ich konsultacji z partnerami społecznymi.

Z kolei rząd może zarzucić związkom zbyt duży opór i protesty przeciwko zmianom w edukacji, ochronie zdrowia i górnictwie.
Oliwy do ognia dolali prezes Polskiego Radia Barbara Stanisławczyk i Związek Nauczycielstwa Polskiego. Ta pierwsza zwolniła szefów związku zawodowego pracowników radiowej Dwójki i Trójki. A ZNP zapowiedział wszczęcie sporu zbiorowego z rządem w sprawie reformy oświaty zakładającej likwidację gimnazjów.
Dobrzy Rafalska i prezydent
Rolę dobrego policjanta odgrywa Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. To ono przygotowało korzystne dla zatrudnionych rozwiązania, w tym m.in. minimalną 13-złotową stawkę godzinową dla pracujących na umowach cywilnoprawnych oraz dało im prawo do zrzeszania się w związki. Resort doprowadził też do likwidacji syndromu pierwszej dniówki i opracował projekt ograniczający nadużycia w zatrudnieniu tymczasowym.
Za dobrego uznawany jest też prezydent RP. Zgodnie z zapowiedziami przygotował projekt w sprawie obniżenia wieku emerytalnego, który przy zgodzie rządu przeforsowano w Sejmie. – Postulaty Solidarności, które przez osiem lat rządów PO i PSL nieśliśmy na sztandarach, prawie w stu procentach zostały zrealizowane – podkreślał Piotr Duda, szef NSZZ „Solidarność”.
Gdyby aktywność rządu w zakresie prawa pracy ograniczała się tylko do takich zmian, jego relacje ze związkami byłyby idealne. Ale na horyzoncie pojawił się też czarny charakter. Z punktu widzenia związkowców rolę tę odgrywają wicepremier Mateusz Morawiecki i kierowane przez niego Ministerstwo Rozwoju.
Morawiecki solą w oku
Przygotowane przez resort projekty są przede wszystkim korzystne dla firm, więc automatycznie wywołują zastrzeżenia reprezentacji pracowników. Dla przykładu ministerstwo zaproponowało skrócenie okresu przechowywania dokumentacji pracowniczej z 50 do 10 lat i wprowadzenie do kodeksu pracy zasady, że zatrudnionego można zwolnić za pośrednictwem e-maila (z tej drugiej propozycji wycofano się).
Łyżką dziegciu okazała się jednak ustawa o zmianie niektórych ustaw w celu poprawy otoczenia prawnego przedsiębiorców (Sejm już ją uchwalił i wszystko wskazuje na to, że wejdzie w życie 1 stycznia 2017 r.). Zakłada ona, że pracodawca nie będzie musiał wydawać regulaminów pracy i wynagradzania ani tworzyć zakładowego funduszu świadczeń socjalnych (ZFŚS), jeśli zatrudnia mniej niż 50 pracowników (a nie jak obecnie mniej niż 20). To zmienia ewidentnie sytuację zatrudnionych.
– Pracownicy wielu mniejszych i średniej wielkości firm nie będą mogli liczyć na wsparcie z ZFŚS. Niepokojące jest to, że zmiany tak istotne dla zatrudnionych są tworzone przez resort rozwoju – wskazuje Paweł Śmigielski, dyrektor wydziału prawno-interwencyjnego OPZZ.
Z kolei Forum Związków Zawodowych zaproponowało, aby zespół zajął się sprawą zwolnień działaczy w Polskim Radiu.
Coraz częściej partnerzy społeczni krytykują też formę dialogu społecznego. Na ostatnim posiedzeniu plenarnym Rady Dialogu Społecznego strona związkowa zarzuciła rządowi, że nie zawsze należycie konsultuje zmiany w prawie. Zdarzało się, że partnerzy otrzymywali projekty, gdy zostały one już przyjęte i wysłane do Sejmu.
Po co te protesty
Zarzuty wobec związków może jednak formułować także rząd. Bo przyjął wiele rozwiązań korzystnych dla pracowników, a mimo to przeciwko jego polityce protestują m.in. nauczyciele, lekarze i górnicy. Niewygodnym dla władzy posunięciem było też zgłoszenie obywatelskiego projektu ograniczającego handel w niedziele. Zakłada on zakaz prowadzenia sprzedaży przez 45 niedziel w roku i przewiduje karę więzienia za jego złamanie. Władzy nie zależało na tak radykalnych zmianach, bo trudno będzie oszacować ich skutki. Wydaje się, że z tego powodu zwleka z przedstawieniem oficjalnego stanowiska w tej sprawie, choć prace nad projektem rozpoczął już Sejm.

Pewne jest, że rządzący znaleźli się w trudniej sytuacji negocjacyjnej. Przez pierwszy rok zrealizowali wiele obietnic wyborczych związanych z polepszeniem sytuacji pracowników. Związki mają więc niewiele do stracenia, jeśli teraz zaczną krytyczniej ich oceniać. Na razie jednak bardziej opłaca się im współdziałać z władzą, niż wchodzić z nią w spór.